W dążeniu do szczęścia trudno pomijać aspekt związany z miłością, partnerstwem, małżeństwem, rodziną. Dla wielu jest to wręcz synonim szczęścia. Jak trudna to sztuka, jak ulotna i nierozerwalnie spleciona z cierpieniem, gniewem, złością wiemy wszyscy. Ze swojej praktyki terapeutycznej, mogę powiedzieć, że mimo iż mamy tak ogromny wybór rozrywek, dróg rozwoju i samorealizacji, do pełni szczęścia wciąż poszukujemy i potrzebujemy miłości, obecności drugiej osoby. W tym poszukiwaniach kierujemy się w dużym stopniu nieświadomymi impulsami, których wpływ jest niejednokrotnie przyczyną niepowodzeń i rozpadów związków.
Kryzys związku czy kryzys jednostki?
Związki małżeńskie, partnerskie przeżywają kryzys. Wszyscy możemy obserwować przerażającą liczbę rozpadających się małżeństw, związków nawet z wieloletnim stażem, dziećmi. Obserwujemy to wśród rodzimych i nie tylko wszelakiej maści aktorów, osób znanych, celebrytów, swoich znajomych, przyjaciół, rodziny. Również w zaciszu gabinetów terapeutycznych coraz większa liczba par próbuje sobie radzić z konfliktami, zdradami, niezrozumieniem. Pomocy szukają także osoby samotne – samotne z niemożności zbudowania satysfakcjonującego związku.
- Co jest powodem tak wielu trudności, które przeżywają kochający się kiedyś ludzie?
- Dlaczego tak trudno trwać w poczuciu szczęścia z jednym partnerem?
- Czy związki monogamiczne są już przeżytkiem?
- Czym różnimy się od pokoleń rodziców, dziadków, pradziadków, którzy potrafili przeżyć ze jedną osobą szczęśliwe życie?
W rozważania dotyczące ciągle rosnącej liczby rozpadających się małżeństw, chciałbym Państwa zabrać wraz z Virginia Satir, która obok Perlsa i Eriksona jest uznawaną za najskuteczniejszą terapeutkę na świecie.
Związki składają się z jednostek – można więc mówić w tym kontekście o kryzysie jednostki. Nie można rozważać kryzysu związku, bez zatrzymania się nad kryzysem jednostki. W czym zatem można upatrywać ten kryzys. Między innymi, w zatarciu tradycyjnych ról” płciowych.
„Nie jest kwestią przypadku, że idee romantycznej miłości i osobistego szczęścia zyskały popularność w kulturze zachodniej w tym samym czasie, gdy stare koncepcje bycia mężczyzną, bycia kobietą i bycia człowiekiem chwiały się i uległy zatarciu” (Virginia Satir, „Terapia rodziny”, s 45).
Kryzys związków zawdzięczamy między innymi zmianie definicji męskości i kobiecości. Odkąd nie istnieje sztywny podział na męskie i kobiece, każdy z nas musi sam określać swoją tożsamość. Budujemy ją coraz bardziej świadomie, często w trudzie, metodą prób i błędów szukamy swojego miejsca w świecie. Sięgamy do innych kultur, światów, niezmiennie stawiając sobie pytanie jak być szczęśliwym. Często nie znajdujemy odpowiedzi, czujemy się samotni, niespełnieni, zagubieni. Gdy nie udaje się nam osiągnąć szczęścia w pojedynkę, spodziewamy się znaleźć je przy boku jej (jego). W ten sposób unieszczęśliwi ludzie tworzą nieszczęśliwe związki.
Pragniemy romantycznej miłości, pełnej wzajemnego zrozumienia, wsparcia, wspólnoty dusz. Oczekujemy od partnera, że uszczęśliwi nas na zawsze. Tym samym stawiamy mu zadanie wręcz niemożliwe do wykonania. Powinien on czytać w naszych myślach, rozumieć i spełniać nasze potrzeby, być w zasięgu ręki, kiedy go potrzebujemy, zapewniać komfort, poczucie bezpieczeństwa. Pragniemy aby partner był przedłużeniem nas samych. Aby dzięki niemu potwierdzać samego siebie: myśli, uczucie, przekonania, poglądy, zachowania.
Gdy jesteśmy z osobą, która nie potwierdza nas w sposób zadowalający, która ma inne poglądy, emocje, przekonania, dążenia – ze dziwieniem i niedowierzaniem, próbujemy nakłonić ją do zmiany w przez nas pożądanym kierunku. Jeśli to się nie udaje, narasta frustracja, konflikty.
„Jak on (ona) tak może w ogóle myśleć, przecież…”, „Ona (on) kiedyś była (był) inna(y)”, „Jak można się tak zachowywać, odzywać, robić …”?
Rozgrywa się w nas wewnętrzny konflikt między tam jak chcielibyśmy, aby nasz związek wyglądał, a tym jak wygląda on rzeczywistości. Odkąd wchodzimy w związki dobrowolnie, i w każdym momencie możemy z nich wyjść, musimy ciągle odpowiadać sobie na pytanie: zostać czy odjeść?
Na terapię zgłosiła się piękna kobieta, niespełna 30-letnia. Wykształcona, ustawiona(mieszkanie, dobra praca gwarantująca rozwój). Przeżyła dwa kilkuletnie związki, a ostatnio kolejny namiętny i krótki. Czuje upływ czasu, pragnie rodziny, dziecka i zastawia się co z nią jest nie tak. Czuje się nieszczęśliwa i niespełniona. W trakcie terapii omawiamy nieudane związki, co łączyło jej byłych partnerów, co ją w nich pociągało, co poszło nie tak. W analizach brak było spójności, logiki, nie wiadomo czego szukać. Dopiero gdy omawiamy marzenia o idealnym związku, Pani K mówi, że w takim związku ludzie się nie kłócą, a jeśli coś ich denerwuje w partnerze to musi on tą cechę przynajmniej zminimalizować. Miłość jakiej szuka ma być namiętna, jednocześnie chce z partnerem czuć więź duchową i intelektualną. Jej rodzice żyli obok siebie, nie łączyło ich silne uczucie. Postanowiła, że jej życie będzie wyglądało inaczej. Szuka więc ideału, szczęścia w związku, relacji, która da jej poczucie sensu w życiu. Można przyjąć, że szuka w partnerze zaprzeczenia cech swoich rodziców, osoby podobnej do niej samej, która zapewni jej wewnętrzny spokój. Przy kolejnych sesjach opowiada, że jej rodzice się nigdy nie kłócili – nie akceptuje więc kłótni czy negatywnych emocji w swoich związkach.
Często również w parach zgłaszających się na terapię można dostrzec wzajemne oczekiwania partnerów: bądź taki (taka) jak ja, myśl tak samo czuj tak samo, pragnij tego samego…
Związek to dynamiczny proces, który ulega przemianom. Jego dynamika sprawia, że w początkowej fazie, partnerzy, mogą mieć wrażanie, że znaleźli ideał, osobę która odpowiada ich najskrytszym oczekiwaniom. W fazie zauroczenia bowiem często nie widzimy partnera, tylko swoje o nim wyobrażenie. Zakochujemy się na podstawie kilku przesłanek, a reszta odbywa się w naszej wyobraźni. Gdy dostrzegamy wady, jesteśmy przekonani, że z upływem czasu uda nam się przykroić osobę do naszego upragnionego wzorca. Wkładamy w to wysiłek, staramy się obierać różne strategie. Często są one podobne do strategii naszych rodziców. Ale w końcu i tak okazuje się, że ideał wcale nie jest idealny. Nie poznajemy wręcz osoby w której się zakochaliśmy, czujemy się rozczarowani i oszukani. Pojawiają się konflikty, urazy, oskarżenia. Jaki jest więc sens trwania w takim związku? Przecież szkoda, życia…
Poszukiwanie ideału
Można tak w nieskończoność poszukiwać siebie w innych, budować relacje z nastawieniem tymczasowości,wsłuchując się w siebie – tropić każdy przejaw nieakceptowanej odmienności partnera. V. Satir uważa, że aby zbudować trwały, solidny, dobry związek potrzeba do tego dwu dojrzałych dorosłych, którzy nie boją się różnic, są wstanie je akceptować i radzić sobie z nimi. Partnerstwo nie polega na braku kłótni, na braku różnicy zdań. Polega na umiejętności rezygnowania ze swojego interesu na rzecz interesu wspólnego. Aby kochać kogoś przez całe życie potrzeba tolerancji na jego wady, świadomości swoich niedoskonałości i wspólnego wypracowania reguł, które pozwolą rozwijać związek.
Różnice między nami są nieuniknione. Jesteśmy różni. Pochodzimy z innych światów, innych rodzin, innych środowisk. Jesteśmy inni. W powszechnym przekonaniu, inność jest dziwna, nieprzewidywalna, niebezpieczna. Jest określeniem pejoratywnym. Inny często oznacza gorszy ode mnie. Tak jesteśmy wychowywani aby być tacy jak mama, tata, rodzina, aby nie odstawać, nie wyróżniać się. W domach często toczy się wojna z innością, żony, męża, nastolatka… Często podczas pracy z parami, doświadczam jak trudno ludziom tolerować inności w związku. Partnerzy zazwyczaj chcą zdominować siebie nawzajem, podporządkować, nagiąć do swoich wyobrażeń. Łatwiej odejść, szukać podobieństw w kolejnym związku niż zostać i znosić odmienność drugiego człowieka. Jeśli w inności dostrzeżmy bogactwo, może ona wzbogacać nas samych, rozwijać cechy, których w inny sposób byśmy nie rozwinęli.
Każdy z nas musi sobie radzić z różnicami na wielu polach. Aby odnajdywać szczęście w związku warto polubić inność partnera, zobaczyć ją w kategoriach potencjału, uzupełnienia siebie. Czerpać z niej naukę, wzbogacać swój wewnętrzny świat, pracować nad sobą – a nie żądać podporządkowania drugiej strony. Od naszej dojrzałości i odpowiedzialności zależy czy różnice pojawiające się w związku potraktujemy jako szansę czy jako zagrożenie.